Forum www.forumkociolka.fora.pl Strona Główna

Hermiona

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumkociolka.fora.pl Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sol
Skarpetka Zgredka



Dołączył: 19 Sie 2010
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:43, 23 Lis 2010    Temat postu: Hermiona

Autor: Sol
Korekta: Sol (ktoś się podejmie?)
Ostrzeżenie: rzecz dzieje się po Insygniach Śmierci, ale sugeruję wyrzucić z pamięci epilog. I ostatni rozdział. Kanon czasami jest deptany doszczętnie.
Rating: myślę, że powyżej 13 lat - wulgarny język.

PROLOG

Wojna się skończyła.
Voldemort nie żyje, a Harry’ego Pottera wyniesiono na piedestał. Chłopiec, który przeżył, znowu zatriumfował, ratując cały świat. Jak w bajce. Dobro zwycięża Zło.
I wszyscy są szczęśliwy.
Gówno prawda.

Świat milczy na temat ofiar. Tych pobocznych ofiar. Gazety trąbią o śmierci Alastora „Szalonookiego” Moody’ego, Kingsleya Shacklebolta czy Horacego Slughorna. Bo oni byli kimś. Nawet o śmierci Lucjusza i Narcyzy Malfoy była wzmianka w „Proroku”.

A gdzie podziały się nazwiska tych mniej znanych, ale równie ważnych ofiar tej wojny? Oni zostali pominięci. Ich śmierć nic nie znaczyła? Czarodzieje o nich zapomnieli.

O Fredzie Weasley’u. Rudym, dowcipnym chłopaku, na którego twarzy nawet po śmierci pozostał uśmiech.
O Remusie Lupinie, który zostawił żonę i synka.
O Pansy Parkinson, która nieoczekiwanie podczas Ostatniej Bitwy uratowała życie Ginny Weasley.
Dean Thomas, Luna Lovegood, Dennis Creevey, Oliver Wood. Tyle nazwisk.
Ron Weasley.

Czarodzieje zostawiają za sobą popioły i w szaleńczym biegu pędzą dalej. Świat pędzi dalej. Radosny, szczęśliwy z zakończenia wojny. Kolorowy. Odbudowany. Nie odwraca się, by spojrzeć na trupy swych obrońców, na łzy rodzin poległych.
Pędzi dalej.

Cholerni ignoranci.

Jaki sens ginąć za takich ludzi? Ludzi, którzy potem o tobie zapomną, nie przychodząc nawet na cholerny pogrzeb.

Harry udziela wywiadów, świeci sztucznym uśmiechem do obiektywów tysięcy aparatów. Odpowiada na miliony pytań.

Co pan czuje teraz, kiedy wojna się skończyła?
Harry odpowiada: Ulgę, ale w głębi duszy myśli: Smutek. Zginęło tak wielu wspaniałych ludzi.
Harry zawsze robił dobrą minę do złej gry. Potrafił uśmiechać się, nawet jeśli wewnątrz był cały strzaskany, zrozpaczony. Był silny.

Ja nie byłam. Nie jestem.

Nazywam się Hermiona Granger. I jestem przegrana.

Koniec prologu. Kolejny rozdział: Powrót do przeszłości.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sol dnia Wto 22:43, 23 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Flare_
Pupilek Dumbledore'a



Dołączył: 11 Lip 2010
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Małopolskie ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:57, 26 Lis 2010    Temat postu:

mogę tu skomentować? bo nie pamiętam regulaminu, ale mniejsza z tym, najwyżej od Eileen mi się dostanie xD

To było... cudownie. Sol, naprawdę, Piszesz równie świetnie co Eileen na swoim blogu. Po prostu CUDO. Zatkało mnie i tyle, coś cholernie fantastycznego! Nawet nie miałam czasu ewentualnych błędów szukać, bo byłam tak zafascynowana treścią, po prostu wspaniały, zachwycający i aż... brak mi słów!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Skarpetka Zgredka



Dołączył: 19 Sie 2010
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:43, 27 Lis 2010    Temat postu:

Pierwszy: Powrót do przeszłości.

Był czwartek, dwudziestego siódmego lipca 1998 roku. Dwa miesiące, trzy tygodnie i cztery dni od śmierci Rona.

Obudził mnie płacz dziecka. Zacisnęłam powieki. Płacz trwał nadal. Wreszcie otworzyłam oczy i wygrzebałam się z pościeli. Była siódma dwadzieścia siedem. Westchnęłam i powlokłam się po sypialni Tonks.
Teddy leżał w swoim łóżeczku, wierzgając rękami i nogami. Jego mama siedziała skulona na podłodze, kiwając się w przód i w tył. Po jej policzkach płynęły łzy.

Wzięłam chłopca na ręce. Natychmiast się uspokoił. Delikatnie posadziłam go w kojcu z zabawkami w taki sposób, aby opierał się plecami o jego ścianę, a sama usiadłam obok płaczące dziewczyny i objęłam ją ramionami.

– Śnił mi się – szepnęła cicho. Nie musiała mówić nic więcej. Remus.

– Dzień naszego ślubu – ciągnęła cichutko. Gdyby nie to, że usta miała tuż przy moim uchu, nie usłyszałabym jej słów. – A potem zobaczył oczy Teddy’ego. Jego oczy. I wszystko wróciło.

Rozpłakała się na dobre. Doskonale wiedziałam, co czuła. Przecież ja też nie raz budziłam się w nocy z pięknego snu, w którym główną rolę odgrywał mój Ron. Snu, który dopiero po przebudzeniu zamieniał się w koszmar.

Znieruchomiałam, kiedy moje myśli zeszły na niepożądane tory. Nie chciałam, nie mogłam teraz o nim myśleć. Musiałam pomóc Tonks, nawet jeśli to zadanie z góry wydawało się być niewykonalne.

Przytuliłam ją mocno, powalając, by jej łzy moczyły mi piżamę, a szarobrązowe włosy łaskotały mnie w nos. Chwilę tak siedziałyśmy, kiwając się powoli, wsłuchane w gaworzenie Teddy’ego. Wreszcie, po kilkunastu minutach, ramiona Tonks przestały drżeć i dziewczyna się uspokoiła. Odsunęła się ode mnie i wyraźnie unikała patrzenia mi w twarz.

– Co ze mnie za matka – szepnęła nagle, a w jej głosie wyraźnie brzmiał ból. Spojrzałam na nią zdezorientowana. Oczy miała utkwione w swoim synku, który wgryzał się w jedną z chichoczących grzechotek. Wzrok miała mętny, jakby myślami była gdzieś daleko. – Teddy płakał, a ja nie potrafiłam go pocieszyć. Nie mogłam nawet na niego spojrzeć.
Przeniosła bezradny wzrok na mnie, szukając wsparcia.

– Nie mów tak. – Pospieszyłam z zaprzeczeniem, szukając w głowie odpowiednich słów. Nie znalazłam ich; nie mogłam sobie przypomnieć żadnych słów, którymi można pocieszyć owdowiałą kobietę, samotną matkę. – Nie mów tak – powtórzyłam ciszej, kładąc rękę na jej ramieniu.

Przymknęła powieki na chwilę, głośno wciągając powietrze. Trwała tak nieruchomo przez kilka minut, a kiedy ponownie na mnie spojrzała coś w jej oczach się zmieniło. Być może był to nowy, nieznany mi dotąd błysk albo jakaś twardość, która się w tym spojrzeniu pojawiła. Nie mam pojęcia.

– Koniec z tym, Hermiono – powiedziała z mocą i ruchem tak zgrabnym, że aż do niej niepodobnym, podniosła się z podłogi. – Koniec z bezsensownym użalaniem się nad sobą. Muszę się pozbierać po... po tym. Wciąż mam dla kogo żyć. – Głos zadrżał jej nieznacznie. Otarła policzki, na których wciąż widniały ślady po łzach, po czym podeszła do synka, patrząc na niego z taką miłością, której u nikogo jeszcze nie widziałam. Teddy uśmiechnął się do niej uroczo, niezdarnie machając maskotką. Podniósłszy go, dziewczyna wtuliła twarz w jaśniutkie włosy na główce syna. Chłopiec zaśmiał się, a jego czuprynka zmieniła kolor na wściekle niebieski. Tonks również użyła swych zdolności, nadając swoim włosom nieco połysku, po czym wyszła z sypialni.


Nie mam pojęcia, ile czasu spędziłam na podłodze w pokoju Nimfadory. W tamtej chwili upływające minuty były dla mnie czymś nieistotnym.

Myślałam.

Po raz pierwszy od prawie czterech miesięcy pozwoliłam sobie na powrót do przeszłości. Stwierdziłam, że jestem już wystarczająco silna i gotowa na konfrontację z moimi demonami.


2 maj 1998

Rozglądam się dokoła, a w moich oczach widać niedowierzanie i kiełkujące szczęście. Zewsząd dochodzą do mnie triumfalne okrzyki: „Voldemort upadł! Koniec wojny! Harry Potter zwyciężył!”. Pozwalam sobie na chwilę radości, a moje wargi wykrzywiają się w uśmiechu pełnym satysfakcji. Zaraz jednak powracam na ziemię i unoszę różdżkę w pogotowiu. Niepotrzebnie jednak. Śmierciożercy, jeden po drugim, unoszą ręce w geście kapitulacji, przerażeni klęską swego pana.

Wśród tłumu zgromadzone wokół mnie odnajduję wzrokiem rudą czuprynę Rona i uśmiecham się do niego. On odpowiada tym samym, po czym rusza w moją stronę, rozstawiając za sobą zrozpaczoną po porażce Bellatriks Lestrange. Kobieta klęczy, wpatrzona w leżące nieopodal wejścia do Wielkiej Sali zwłoki Voldemorta.

I nagle krzyk zamiera mi w gardle.

Twarz Bellatriks, która nie może pogodzić się z upadkiem Czarnego Pana, wykrzywia się w potwornym grymasie. Jej ręka, nadal uzbrojona w różdżkę, unosi się w górę. Usta wypowiadają klątwę. Zielony promień mknie w kierunku Rona. Chłopak zamiera w pół kroku, ugodzony zaklęciem w plecy, by po chwili zwalić się na posadzkę.

Wszyscy milkną; słychać tylko szaleńczy śmiech Bellatriks. Po chwili i on cichnie.

Nie patrzę w jej stronę. Widzę tylko plecy leżącego Rona. W głowię mi się kręci, przed oczami pojawiają się czarne plamy. Przez chwilę nie mogę oddychać, zupełnie jakbym nagle zapomniała, jak to się robi.

I sekundę później wszystko uderza we mnie z siłą rozpędzonego pociągu.
Słyszę rozbrzmiewające po sali głosy, ale ich nie rozumiem. Na gumowych nogach podchodzę do ciała mojego chłopaka i ciężko opadam na kolana, od których natychmiast zaczyna promieniować ból, ale nie zwracam na niego uwagi. Gorszy, dużo gorszy jest ten ból w piersi. Jakby ktoś wyrwał mi serce.

Odwracam Rona – zwłoki Rona, poprawia mnie jakaś racjonalnie myśląca część mnie – i patrzę na jego twarz. Ma otwarte oczy. Wygląda jak spetryfikowany. Chcę wierzyć, że jest spetryfikowany. Podnoszę rękę, w której nadal mam różdżkę i szepczę przeciwzaklęcie. Nic.

Czuję, jak po moich policzkach płyną łzy. Oddycham spazmatycznie, głaszcząc chłopaka po bladym policzku. Martwym policzku. Słyszę pełen bólu skowyt i ze zdziwieniem stwierdzam, że to z mojego gardła się wyrwał. Pewnie krzyczałabym dalej, gdyby czyjeś silne ręce nie odciągnęły mnie od Rona. Ta sama osoba przytula mnie mocno, szepcząc uspokajające słowa. Jakimś cudem mój mózg rejestruje, że to Harry.

Harry, który zawsze był silny.
Po jego policzkach płyną łzy.


6 maj 1998

Od czterech dni bardziej przypominam trupa niż cokolwiek innego.
Całymi dniami leżę w łóżku i płaczę w poduszkę albo, kiedy już brakuje mi łez, bezsensownie wpatruję się w biały sufit pokoju Ginny. Dziewczyna większość czasu spędza z Harrym, który pociesza ją po stracie dwóch braci: Freda i...

Nie pozwalam sobie na wypowiadanie tego imienia. Nikomu na to nie pozwalam w mojej obecności. Zresztą, rzadko mam towarzystwo. Nie schodzę na posiłki, nie uczestniczę w sporadycznych, sztucznych rozmowach. Tylko leżę i staram się nie myśleć. Przez cały czas wsłuchuję się w śpiewające za oknem ptaki – jak one mogą być takie wesołe?! – i odsuwam od siebie wszystkie myśli, które sprawiają, że moje serce rozsypuje się na miliony kawałeczków. Weasleyowie zaprzestali prób wciągnięcia mnie w rozmowę. Jedynie Harry czasem wpada i zaczyna bezsensowną konwersację. Najczęściej o pogodzie. Albo o obiedzie, który czeka na dole i aż prosi, żeby go zjeść. Nie robię tego. Potem zresztą i tak Ginny przynosi mi talerz parującej zupy.

Pamiętam, że dwa dni po... po zakończeniu wojny, Ginny leżała na swoim łóżku, pogrążona w myślach. Nie zwracałam na nią większej uwagi aż do chwili, gdy usłyszałam jej słowa:

– Hermiono, pamiętasz jak Ron pluł ślimakami, kiedy chciał rzucić zaklęcie na Malfoya?

Zesztywniałam na samą wzmiankę o nim. Starałam się oddychać równomiernie, ale słabo mi to wychodziło.

– Już wtedy coś do ciebie czuł – ciągnęła dalej, a ja zacisnęłam powieki, pod którymi zaczęły zbierać się łzy.

Dlaczego, dlaczego ona musi to odgrzebywać? Teraz, kiedy akurat udało mi się wypchnąć z głowy wszystkie niechciane myśli, a moje serce po raz pierwszy od wielu, naprawdę wielu godzin, nie boli. A przynajmniej boli mniej.
Zaciskam pięści.

– Albo jak podczas Turnieju Trójmagicznego pokłócił się z Harrym. Był wtedy nieznośny! – Dziewczyna wybucha ponurym śmiechem, a we mnie budzi się jakaś moc, która pozwala mi krzyknąć:

– Przestań! – Dyszę głośno. – Zamknij się, ani słowa więcej!

Patrzę na nią z góry, ale nie mogę przypomnieć sobie kiedy wstałam. Ból w piersi nie pozwala mi racjonalnie myśleć, jestem zdolna tylko ronić łzy i krzyczeć na biedną Ginny. Dziewczyna patrzy na mnie smutno.

– Ron wolałby, żebyś... – zaczyna powoli, uspokajającym głosem.

– Nie wiesz, co wolałby Ron! – krzyczę na nią, żywo gestykulując rękoma. – Nikt tego nie wie, bo on... on nie żyje! – Przy ostatnich słowach głos mi się załamuje, ale wciąż patrzę na nią lodowato. Efekt psują łzy płynące po moich policzkach.

– A ty myślisz, że jesteś jedyną osobą, której na nim zależało? – Teraz i ona podnosi głos. – Zachowujesz się, jakbyś poniosła na tej wojnie największą stratę. Zastanów się nad sobą.

Po tych słowach błyskawicznie się podnosi i wybiega z pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

Ja opadam na podłogę koło mojego łóżka i łkam cicho, z głową wtuloną w koc.

Koc pachnie Ronem.


7 maj 1998

Pogrzeb.

Stoję nad grobem Rona, który spoczywa w ciemnej, dębowej trumnie. Jej wieko jest uchylone, więc każdy może podejść i po raz ostatni na niego spojrzeć. Ja tego nie robię. Wiem, że gdybym zobaczyła ten spokój, który już na wieki zostanie na jego twarzy, nie potrafiłabym powstrzymać rozpaczy, pragnącej wyrwać się z mojej piersi razem z krzykiem. Wczoraj w nocy – a może to było już dzisiaj – postanowiłam sobie, że nikt więcej nie zobaczy mojej słabości. Ginny miała rację, nie poniosłam największej straty na tej wojnie i być może nie miałam prawa tak rozpaczać, podczas gdy pani Weasley straciła dwóch synów, ale wciąż potrafiła ugotować pyszny obiad dla reszty rodziny. Mimo to byłam słaba, tak potwornie słaba, i nie wyobrażałam sobie życia bez Rona. Dlatego przyrzekłam sobie, że nikt więcej nie zobaczy moich łez. Nikt więcej nie będzie musiał mnie pocieszać. Poradzę sobie sama. Nawet jeśli w nocy będę musiała zagryzać poduszkę, aby nie wrzeszczeć w ciemności.

Powracam myślami do teraźniejszości i patrzę przed siebie. Obok trumny Rona jest druga trumna. Wewnątrz niej leży ciało Freda. Ale trumna Freda jest zamknięta; jego zwłoki były zbyt zmasakrowane.

Stoję otoczona Weasleyami, z ręką Harry’ego na ramieniu. Drugą dłoń chłopaka kurczowo trzyma Ginny, a po jej policzkach płyną łzy, których nawet nie ściera.

Patrzę w drugą stronę.

Pani Weasley szlocha w białą chusteczkę, a jej mąż stoi obok, wyprostowany niczym struna. Nieco dalej Fleur wypłakuje oczy w pierś Billa, który obejmuje ją ramieniem. Obok niego stoi Charlie.

Poza tym na cmentarzu są obecni jedynie bliscy znajomi: Nimfadora Tonks z płaczącym Teddym na rękach, Hagrid, który ledwo zmieścił się pomiędzy innymi grobami, profesor McGonagall z nienagannie spiętymi w koka włosami oraz rodzina, której nie znałam.

Jest jeszcze George. Stoi tuż przy trumnie brata, trzymając na niej jedną rękę. Ma opuszczoną głowę, ale wyraźnie widać jego drżące ramiona.
Nigdy nie sądziłam, że zobaczę rozpacz któregoś z bliźniaków Weasley. Ten widok wstrząsa mną do tego stopnia, że na chwilę zapominam o własnym smutku.

Przenoszę wzrok na swoje czarne buty i nawet nie próbuję słuchać niskiego jegomościa, który stoi za mogiłą i wygłasza mowę. Nie chcę patrzeć na udawany smutek, który maluje się na jego twarzy. Wystarczy mi, że sporadycznie docierają do mojego mózgu słowa podsycone sztucznym żalem.

Wreszcie trumna zostaje opuszczona. Musze zużyć całe pokłady silnej woli, które są we mnie, aby powstrzymać krzyk. Jednocześnie pragnę wyrwać się do przodu i zatrzymać ich, nie pozwolić im złożyć Rona w grobie.
Nie robię tego.

Jako jedna z ostatnich podchodzę do miejsca pochówku, aby zostawić kwiaty. Trzymam w dłoni czerwoną różę. Osobiście wolę maki, ale róże to ulubione kwiaty Rona. Zatrzymuję się nad trumną, która już spoczywa na dnie grobu. Wyciągam rękę i pozwalam roślinie wyślizgnąć się z moich palców. Sekundę później słyszę cichy dźwięk, kiedy kwiat uderza o wieko trumny. Przymykam powieki, spod których wypływa kilka łez. Szybko je ścieram i prawie niesłyszalnie szepczę:

– Kocham cię.


12 maj 1998

Wróciłam do rodziców. Nie mogłam już dłużej znieść atmosfery w domu Weasleyów. Tych udawanych uśmiechów, wymuszonych rozmów, które tylko pogarszały nastrój. Nie potrafiłam patrzeć na przybitego George’a, który przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nie chciałam widzieć ponurych spojrzeń Ginny kierowanych w moją stronę.

Miałam tego dość.

Poza tym było jeszcze coś, co skłoniło mnie do wyprowadzki.
Każdy pokój, mebel, zapach, wszystko przypominało mi Rona. Ze wszystkim wiązały się miłe lub mniej miłe wspomnienia, które wprost rozsadzały mi czaszkę i sprawiały, że serce ani na chwilę nie przestawało boleć.

To było nie do zniesienia.

Jestem u rodziców już kilka dni, ale nie czuję ulgi. Moje samopoczucie wcale się nie poprawiło, smutek nie odszedł, a ucisk w piersi nie zelżał. W moim zachowaniu też nie zaszły żadne znaczące zmiany. Nadal snuję się po domu niczym lunatyk, nie wiedząc co robić. Czasami wychodzę do ogrodu, kładę się na trawię i obserwuję niebo. Lubię przypisywać chmurom różne kształty; to pozwala mi choć na chwilę oderwać się od ponurych myśli.

Rezygnuję z tego zajęcia w momencie, kiedy jedna z chmur przypomina mi postać lecącego na miotle Rona.


2 czerwca 1998

Minął dokładnie miesiąc od czasu, gdy razem z Ronem umarł kawałek mnie. Rana wciąż krwawi, ale powoli uczę się ignorować ból. Zaczynam wracać do świata żywych. Wstaję o normalnych porach, posiłki jadam regularnie, a moja skóra nie wygląda już tak blado. Wszystko zaczyna wracać do normy.

Ale ja wciąż potrzebuję zmian. Na początek wyprowadzka od rodziców. Chcę się uwolnić od tych współczujących spojrzeń i ciągłego nadskakiwania mojej osobie. Kilka dni temu napisałam do Tonks z zapytaniem, czy nie przygarnęłaby mnie pod swój dach. Wiem, że ma dość duży dom, który kupiła razem z Remusem, a teraz mieszka w nim sama z Teddym. Pomyślałam, że z łatwością się dogadamy – w końcu obie straciłyśmy ukochaną osobę. Tonks chyba myślała tak samo, bo na przeprowadzkę bardzo chętnie przystała.

Finał jest taki, że rozglądam się po mojej nowej sypialni w domu pani Lupin. Pokój jest średnich rozmiarów, a na wyposażeniu posiada łóżko, biurko, krzesło, komodę i szafę. Komoda ma wszystkie półki pełne książek. Mogę się założyć, że to egzemplarze ze zbiorów Remusa.

Do mojego szkolnego kufra zaglądam po raz pierwszy od prawie roku, nie licząc krótkiego momentu, kiedy wrzuciłam do niego rzeczy używane na wyprawie po Horkruksy. Po kolei wyciągam z niego podręczniki, stare pióra, zniszczone lub zapisane rolki pergaminu, szaty szkolne. Te ostatnie już pewnie mi się nie przydadzą, ale darzę je pewnym sentymentem i nie mogę się zdobyć na wyrzucenie ich. Przez chwilę wpatruję się w wyhaftowany na piersi herb Gryffindoru, po czym wrzucam szatę na dno szafy.

Sięgam ręką do kufra po raz kolejny, łapiąc różne drobiazgi. Wśród nich jest nieduża ramka ze zdjęciem. Fotografia przedstawia mnie i Rona na weselu Billa. Tańczymy, a na naszych twarzach widnieją radosne uśmiechy.

Na wspomnienie tamtego dnia z moich oczu wypływa kilka łez, które ze złością ścieram. Ramkę wrzucam z powrotem do kufra, słyszę roztrzaskujące się szkło, ale nie zwracam na to uwagi.

Gwałtownie zatrzaskuję kufer.


Koniec rozdziału pierwszego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bell
Gaduła



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 1582
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lodowy Zamek ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:54, 27 Lis 2010    Temat postu:

Przeczytałam obydwa rozdziały... i właściwie, nie wiem co powiedzieć.
Bardzo mi się podobały. Ten smutek, jej ukrywana rozpacz... lubię taki nastrój, tylko, że czasem on na mnie za bardzo wpływam.
Pięknie było, czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Flare_
Pupilek Dumbledore'a



Dołączył: 11 Lip 2010
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Małopolskie ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:54, 27 Lis 2010    Temat postu:

wow.... jesteś genialna, naprawdę Smile to było coś cudownego, dziękuję Ci za to ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Skarpetka Zgredka



Dołączył: 19 Sie 2010
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:08, 30 Gru 2010    Temat postu:

List z Hogwartu.

Otrząsnęłam się z rozmyślań, czując, że po moich policzkach spływają łzy. Nie starłam ich, bo to nie miało sensu. Widziałam, że na ich miejscu za chwilę pojawią się następne. Kiwałam się w przód i w tył, czując w gardle wielką gulę, która bardzo utrudniała mi przełykanie śliny. Moje ramiona drżały w niekontrolowany sposób. Na nic zdały się próby uspokojenia szaleńczo bijącego serca, nawet głębokie wdechy mi nie pomagały. Oparłam się plecami o łóżeczko Teddy’ego, obejmując podkurczone nogi ramionami. Brodę wsparłam o kolana, na których po chwili poczułam kapiące łzy.

Przed oczami wciąż widziałam Rona. Uśmiechał się, był niezdarny, trochę irytujący, ale kochany. Mój Ron.

Zacisnęłam zęby, aby choć trochę się uspokoić. Od płaczu zaczęła boleć mnie głowa, ale czułam, że za chwilę będę zdolna powstrzymać łzy. Powoli wyprostowałam plecy, wzięłam kilka uspokajających oddechów, przymknęłam oczy i przetarłam twarz dłonią, chcąc pozbyć się śladów po słonych kropelkach, po czym wstałam. Kręciło mi się w głowie, ale uparcie starałam się pozbierać do kupy.

Sądziłam, że kiedy wreszcie świadomie dopuszczę do swojego skołatanego mózgu fakt, że Ron odszedł, będzie mi jakoś lepiej. Tymczasem nie odczuwałam ulgi. Nadal miałam wrażenie, że połowa mojego świata zawaliła się wraz z jego śmiercią. Ból w piersi wciąż nie dawał o sobie zapomnieć, a serce nieprzerwanie kłuło milionami igiełek. Słowem – nic się nie zmieniło.

Z moich ust wyrwało się przeciągłe westchnienie. Rozluźniłam ramiona, a moje ręce bezwładnie opadły na podłogę, i odchyliłam głowę do tyłu. Spróbowałam oczyścić umysł ze wszystkich niepotrzebnych myśli, co po kilku minutach przyniosło pożądany efekt. Byłam gotowa stawić czoła szarej rzeczywistości.

|–|–|–|

Ogród Lupinów nie był duży. Właściwie był tak mały, że nawet nie pasowało do niego określenie „ogród”. Mieścił się za domem, a żeby się do niego dostać musiałam przedzierać się przez gąszcz krzaków. W ogóle cały był zarośnięty chwastami i krzakami zaniedbanych roślin. Widocznie Tonks nie miała głowy do dbania o działkę po śmierci Remusa. Poza tym musiała skupić się na Teddy’ego, a dziecko potrzebowało mnóstwa czasu.

Tuż przy ścianie domu stała drewniana ławeczka, którą, mogłam się założyć, Remus zrobił własnoręcznie. Świadczyły o tym chociażby nierówno przycięte deski. Podeszłam do niej i już miałam usiąść, kiedy coś przykuło mój wzrok. Mianowicie niewielki, wyglądający na wyskrobany nożem, napis na oparciu. „Kocham Cię, Tonks. Twój R.” Nieco niżej, bardziej koślawym pismem ktoś dopisał „A ja Ciebie, Remiku.” Uśmiechnęłam się smutno po przeczytaniu tych deklaracji. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że Remus to typ wycinającego w ławkach serca romantyka. To było takie niepodobne do tego poważnego i odpowiedzialnego profesora, którego pamiętałam z Hogwartu.

Usiadłam na ławeczce, wsłuchując się w radosne piski Teddy’ego, z którym w domu bawiła się Tonks. Od czasu do czasu do moich uszu docierał też wesoły śmiech dziewczyny. Pokrzykiwała coś, śmiesznie zmieniała barwę głosu, udając pluszowe zwierzaki.

Skąd ona czerpię siłę, by być tak szczęśliwą? – przemknęło mi przez myśl. Jeszcze dzisiejszego ranka rozklejała się przy łóżeczku synka, mamrocząc o śmierci ukochanego. Jaka zmiana nastąpiło w sposobie jej pojmowania świata, że teraz, zaledwie kilka godzin po tym załamaniu, była taka radosna?

Jakakolwiek by ona nie była, bardzo jej tego zazdrościłam. Sama ledwo zmuszałam się do smutnego wygięcia warg w imitacji uśmiechu, nie mówiąc nawet o śmianiu się w głos. Ta szczęśliwa część mnie gdzieś znikła i nie zanosiło się na jej rychły powrót. To, co kiedyś z łatwością było w stanie wywołać mój śmiech, teraz z ledwością sprawiało, że kąciki moich ust nieznacznie unosiły się ku górze. Czasami bardzo tęskniłam za tą starą Hermioną, która całe dnie potrafiła spędzać z nosem w książce, ucząc się, czy po prostu relaksując. Teraz samo spojrzenie na jakiś wolumin leżący na półce wzbudzało niechęć, a kiedy już ją przemogłam i sięgnęłam po którąś lekturę, czytany tekst przelewał się przez moją głową, nie pozostawiając w niej żadnego śladu.

Westchnąwszy, opatuliłam się szczelniej swetrem. Mimo, że lipiec dopiero chylił się ku końcowi, zimny wiatr nie dawał o sobie zapomnieć.

Wstałam z myślą przespacerowania się po okolicy, kiedy zauważyłam nadlatującą sową. Szybko rozpoznałam w niej nowego posłańca Harry’ego. Ucieszyłam się na ten widok; już od dawna nie miałam od niego żadnych wieści. Sama nie ruszałam się z domu, a i on nie odwiedzał mnie tutaj. Wakacje spędzał u Weasleyów, jednocześnie odrestaurowując dom na Grimmauld Place 12, gdzie planował niedługo zamieszkać.

Odwiązawszy zwitek papieru od nóżki sowy, szybko go rozwinęłam. Widząc znajomy, niestaranny charakter pisma przyjaciela, po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam w sercu przyjemne ciepło.

Kochana Hermiono!

Już od jakiegoś czasu razem z Ginny planowaliśmy Cię odwiedzić, ale zawsze wypadało nam coś innego. Ginny się obawia, że możesz mieć nam to za złe, ale ja znam Cię zbyt dobrze, by pomyśleć, że mogłabyś się gniewać z takiego powodu. W każdym razie, strasznie za Tobą oboje tęsknimy.

Wiesz, pani Weasley uparła się, że urządzi mi urodziny. Nie żadne wielkie przyjęcie, po prostu kolacja w gronie najbliższych. Za pewniaka przyjmuję, że się pojawisz. Przecież nie mogłabyś przegapić urodzin przyjaciela, nie? W każdym razie czekamy na Ciebie w poniedziałek, trzydziestego pierwszego lipca w Norze.

Harry

P.S. Ginny przesyła uściski.


Przeczytałam list dwa razy, a uśmiech na moich ustach poszerzył się. Tęskniłam za Harrym. Bardzo brakowało mi jego rozczochranej czupryny, niezręcznych gestów czy po prostu jego obecności, która sama w sobie dodawała siły.

Doskwierał mi też brak Ginny. Prawie już zapomniałam, że nasza ostatnia rozmowa zakończyła się kłótnią, a właściwie moimi krzykami. Teraz mogłabym spędzić w jej towarzystwie kilka dni, nadrabiając ostatnie tygodnie nieobecności. To właśnie Ginny była moją przyjaciółką, bratnią duszą, z którą zawsze mogłam porozmawiać. Przyjaźń z Harrym opierała się na czymś innym i nie mogłam dzielić się z nim wszystkimi problemami. Był facetem. A Ginny zapełniała ten pusty fragment i kochałam ją za to.

|–|–|–|

Nie mam prezentu dla Harry’ego.

Ta myśl pojawiła się w mojej głowie nazajutrz, kiedy przed południem postanowiłam w miarę możliwości zatroszczyć się o ogród Tonks. Ubrana w strój roboczy, czyli jakiś stary dres, zajęta byłam wyrywaniem chwastów i porządkowaniem kwiatowych grządek, które prezentowały się naprawdę tragicznie. Musiałam jakoś odwdzięczyć się Tonks za jej gościnność, a dziewczyna nie chciała przyjąć ode mnie żadnych pieniędzy.

Zamarłam w jednej ręce dzierżąc ogrodowe nożyce, a drugą przytrzymując uschnięty krzew róży. Do urodzin Harry’ego zostały jeszcze dwa dni, a mi nawet przez myśl nie przeszło, aby zatroszczyć się o jakiś upominek dla przyjaciela. Musiałam to niedopatrzenie szybko nadrobić. Najlepiej jeszcze dzisiejszego popołudnia, postanowiłam.

Z mojej prawej strony rozległo się ciche kwilenie dziecka. To „Magiczna Niania” dała znać, że Teddy już nie śpi i wyraźnie domaga się uwagi. Odrzuciłam nożyce na ławkę, po czym skierowałam się do domu. Płacz ucichł, kiedy wchodziłam po schodach. Pewnie włączyła się jedna z reagujących na hałas karuzel malca. I tak właśnie było. Teddy leżał w łóżeczku z kciukiem w ustach, a wolną rączką próbował sięgnąć do latających mu nad głową jednorożców. Bezskutecznie jednak.

Podeszłam do niego i ostrożnie wzięłam chłopca na ręce. Nie czułam się zbyt pewnie w kontaktach z tak małymi dziećmi. Zwłaszcza w przypadku Teddy’ego Lupina, który był niezwykle ruchliwym i nieprzewidywalnym dzieckiem, zapewne po mamusi. Jego usteczka wygięły się w nieco nieporadnym, ale uroczym uśmiechu, ukazując bezzębne dziąsła. W odpowiedzi przytuliłam go do siebie mocnej i ucałowałam w czubek głowy.

– No to co, Mały? – powiedziałam, kołysząc się lekko – Mama wraca dopiero po drugiej, co robimy?

|–|–|–|

Dziurawy Kocioł tętnił życiem. Nowy barman Tom – który tak naprawdę miał na imię Mark, ale wszyscy z przyzwyczajenia nazywali go Tomem tak uparcie, że z czasem przestał ich poprawiać – krzątał się po sali roznosząc zamówienia. Wystrój trochę się zmienił od kiedy skończyła się wojna. Teraz zrobiło się tutaj zdecydowanie jaśniej i przyjemniej. Okna wydawały się czyściejsze, bo wpuszczały więcej światła. Poza tym w całym barze słychać było cichą, subtelną muzykę.

Aż chce się zostać dłużej, przeszło mi przez myśl. Mimo to szybko przemknęłam do tylnego wyjścia, starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i niepewnie ścisnęłam ją w dłoni. Nie używałam jej od śmierci Rona, nie potrzebowałam magii. A może chciałam się od niej odciąć, nie wiem. W każdym razie trochę dziwnie się czułam przed wejściem do świata wypełnionego magią po brzegi.

Na Ulicy Pokątnej panował zwyczajny dla tej części magicznego Londyna ruch. Tłum ludzi składający się ze studentów Hogwartu i ich rodziców, pokrzykujących dzieciaków zamieszkujących tutejsze kamienice czy zwykłych czarodziejów, którym akurat zabrakło żabiego skrzeku czy kompletu szat.

Moje serce zabiło szybciej, kiedy usłyszałam ten charakterystyczny gwar i zobaczyłam znajome sklepy. Znowu poczułam się jak uczennica Hogwartu, która przyszła tutaj po nowe pomoce naukowe. Wypełniła mnie jakaś pozytywna energia, dzięki której na moje usta mimowolni wstąpił uśmiech. Ruszając przed siebie automatycznie wyprostowałam plecy, pragnąc zobaczyć jak najwięcej. Po raz kolejny byłam jedenastolatką, która jak zaczarowana wpatruje się w szyldy sklepów, słucha pohukiwania sów czy przekomarzania się klientów i sprzedawców.

Właśnie miałam wejść do Esów i Floresów, kiedy niespodziewanie pojawiła się przede mną jakaś postać. Nie zdążyłam się zatrzymać i z impetem wpadłam na jej tors. Usłyszałam pomruk niezadowolenia po czym ujrzałam równie niezadowoloną twarz Draco Malfoya.

– Och, witaj Granger – powiedział spokojnie. Kątek oka zauważyłam, że miał dwie torby; z jednej wystawały książki.

– Malfoy – odparłam z rezerwą, marszcząc brwi. Chyba spodziewałam się jakiejś złośliwości, ale po minucie ciszy musiałam przyznać, że były Ślizgon zachowywał się niezwykle przyjaźnie jak na swoje standardy – milczał. Wreszcie, kiedy cisza zaczęła mnie irytować, wykonałam ruch sugerujący, że mam zamiar odejść. Wtedy Malfoy odezwał się ponownie.

– Co tutaj robisz, Granger? – Jego głos sugerował, że było to zwyczajne pytanie, jakie zadaje się staremu znajomemu. Nieco mnie to zdziwiło, ale postanowiłam odpowiedzieć zgodnie z prawdą.

– Jestem na zakupach.

Miałam wrażenie, że moja odpowiedź ucieszyła Malfoya.

– Więc też postanowiłaś wrócić do Hogwartu?

To pytanie zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Patrzyłam na niego oniemiała, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi. Chyba zauważył zdezorientowanie na mojej twarzy.

– Przecież otworzyli... – zaczął, ale coś mu przerwało. Po drugiej stronie ulicy stał ciemnoskóry chłopak. Natychmiast rozpoznałam w nim Blaisa Zabiniego. Machał w naszym kierunku – w kierunku Malfoya, poprawiłam się natychmiast – nawołując przyjaciela.

– Muszę iść – powiedział Malfoy. – Do zobaczenia Granger.

– Do widzenia – odszepnęłam oszołomiona, choć chłopaka już nie było.

Przez resztę mojego pobytu na Pokątnej zastanawiałam się nad słowami Malfoya. Nie miałam pojęcia o czym on mówił, chociaż kiełkowało we mnie pewne podejrzenie. Wolałam jednak nie zaprzątać sobie nim głowy i poczekać na rozwój wypadków, co było zupełnie niepodobne do mojej osoby. W takich sytuacjach zawsze próbowałam odkryć każdy najdrobniejszy szczegół i zwykle nie spoczęłam, póki tego nie osiągnęłam. Wojna zmienia ludzi, pomyślałam i westchnęłam.

|–|–|–|

Do domu wróciłam w porze kolacji. Już w drzwiach przywitał mnie przyjemny zapach naleśników, od którego natychmiast zaburczało mi w brzuchu. Ostrożnie postawiłam pudełko z prezentem dla Harry’ego na szafce i weszłam do kuchni. Tonks krzątała się przy szafkach, smarując naleśniki domowymi konfiturami pani Weasley.

– W samą porę, Hermiono – powiedziała, gdy tylko mnie ujrzała. Teddy siedział w swoim dziecinnym krzesełku i gryzł ulubioną grzechotkę. Przechodząc obok, poczochrałam jego włosy, które tym razem miały ogniście czerwoną barwę.

– Kupiłaś coś? – zapytała Tonks, stawiając przede mną talerz z naleśnikami, o mało ich przy tym nie zrzucając.

– Byłam chyba we wszystkich sklepach na Pokątnej zanim znalazłam coś ciekawego – odparłam, zabierając się do jedzenia. – A nie chciałam dawać mu książki, bo pewnie rzuciłby ją w kąt, nawet nie otwierając. Przecież to Harry – zaśmiałam się.

– No to co masz?

– Szklaną kulkę, która zmienia barwę. Możesz jej używać jako lampki – wyjaśniłam ogólnikowo, na co wydałam kilka galeonów.

– Zawsze chciałam mieć coś takiego – westchnęła Nimfadora. – Ale przecież zaraz bym to stłukła albo co, znasz mnie.

– Nie zaprzeczę – odpowiedziałam ze śmiechem.

Jakiś czas siedziałyśmy w milczeniu, zajęte kolacją. Ciszę przerywało tylko gaworzenie Teddy’ego. Czułam się niesamowicie lekko i przyjemnie. Byłam zrelaksowana. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez cały dzień tylko raz wspomniałam Rona, a i to nie wywołało u mnie napadu smutku. Po prostu jego imię pojawiło się w moich myślach jako coś zwyczajnego, naturalnego.

– A, Hermiono, prawie zapomniałam – rzuciła Tonks, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Hm? – mruknęłam niepewnie.

– Przyleciała sowa. Na twoim łóżku leży list do ciebie – wytłumaczyła z uśmiechem. Zebrała talerze do zlewu i rzuciła krótki czar, dzięki czemu same zaczęły się zmywać. Tej niezwykle pomocnej umiejętności nauczyła ją pani Weasley, która wszystkie zaklęcia z zakresu gospodarstwa domowego miała opanowane do perfekcji.

Niespiesznie ruszyłam do swojej sypialni. Na łóżku leżała pożółkła koperta. Widząc znajomy zielony atrament i pieczęć, przedstawiającą gryfa, kruka, borsuka i węża, wstrzymałam oddech. List z Hogwartu! Ale czego mógł dotyczyć? Drżącymi palcami złamałam pieczęć i wyjęłam plik kartek. Rozłożyłam pierwszą z brzegu.

Szanowna panno Granger!

W związku z tym, że ilość uczniów, która z różnych powodów nie uczęszczała do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie do siódmej klasy w roku szkolnym 1997/1998, przekroczyła 50% ogółu zapisanych na dany rok do wyżej wymienionej placówki studentów, postanowiliśmy – w porozumieniu z Radą Szkoły – stworzyć wyjątkową ósmą klasę. Każdy student, który chciałby wrócić do szkoły na dodatkowy rok, proszony jest o wysłanie zwrotnej wiadomości.

Załączamy listę niezbędnych pomocy naukowych.

Z wyrazami szacunku

Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa

Minerwa McGonagall


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fedora
Trefniś



Dołączył: 11 Kwi 2010
Posty: 447
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:58, 20 Sty 2011    Temat postu:

Ponieważ nie jestem dobra w szczegółowym opisywaniu wszystkiego, skomentuję tylko to, co wybitnie mi się rzuciło w oczy. A mianowicie: ławeczka z wyrytymi przez Lupina i Tonks napisami (to było takie urocze), list z Hogwartu z opcją stworzenia ósmej klasy, zimny wiatr (nie wiem, dlaczego, ale ten fragment był najlepszy), no i czysty Dziurawy Kocioł, w dodatku z kameralną muzyką, od razu lepiej. Masz ładny styl, dobrze się czyta. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Flare_
Pupilek Dumbledore'a



Dołączył: 11 Lip 2010
Posty: 635
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Małopolskie ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:49, 23 Sty 2011    Temat postu:

Zgadzam się z Lazzarą co do ładnego stylu - naprawdę świetnie się czyta. Rozdział cudowny. I znowu mnie zaskoczyłaś,bo poczułam się jakbym czytała starą, ulubioną książkę - jakbym tam po prostu była. Cudowny pomysł z ósmą klasą Hogwartu. A metamorfoza Malfoya zniewalająca. Pozdrowienia ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumkociolka.fora.pl Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin